Jak się w nim zakochać na pierwszy rzut oka
Są takie miejsca, które wyglądają, jakby ktoś zaprojektował je z myślą o idealnych zdjęciach. I właśnie tak jest z Sidi Bou Said . Znajduje się zaledwie 20 kilometrów od Tunisu, ale klimat jest tu zupełnie inny.
To tunezyjskie miasteczko położone na klifie z widokiem na Morze Śródziemne ma swoją żelazną zasadę : wszystko musi być utrzymane w bieli i błękicie. Białe ściany, błękitne okiennice, bramy i detale. Ten duet kolorów to symbol tutejszego światła i morza. Od dawna przyciąga artystów, poetów i każdego, kto szuka spokoju i naprawdę pięknych widoków .
Jeśli chcecie zobaczyć jedno z najbardziej malowniczych miejsc w Tunezji i zrozumieć, dlaczego tak trudno się stąd ruszyć, przeczytajcie dalej .
Historia pisana bielą i błękitem, czyli skąd ta perfekcja?
Więc stoicie w tym błękitno-białym labiryncie i myślicie: „Kto wpadł na ten genialny pomysł, żeby wszystko było tu takie idealne?” To nie jest przypadek ani jeden deweloper z obsesją na punkcie kolorów. To jest historia o świętym, uciekinierach i pewnym Baronie .
Początek magii: Pustelnik na klifie
Cofnijmy się do XIII wieku. Zanim ktokolwiek pomyślał o turystach, kawiarni z widokiem czy białych domkach z niebieskimi okiennicami, to miejsce wyglądało zupełnie inaczej. Na wzgórzu zwanym „Górą Ognia ” – od latarni, która wskazywała drogę żeglarzom (Dżabal al-Manar) – osiadł pustelnik. A właściwie nie byle kto, tylko szanowany suficki mistyk, Abou Saïd ibn Khalef ibn Yahia al-Tamimi al-Baji .
Wybrał to miejsce nieprzypadkowo. Wysoko nad morzem, z dala od zgiełku i handlowych dróg, znalazł idealne warunki do medytacji i modlitwy. Cisza, zapach wiatru znad morza i widok, który musiał robić wrażenie nawet wtedy, gdy nie było tu jeszcze żadnych białych domów.
Po jego śmierci zaczęli tu przybywać ludzie. Najpierw pielgrzymi, potem uczniowie i ci, którzy szukali duchowego spokoju. Wokół grobu powstała mała osada, a z czasem wioska, którą nazwano na jego cześć – Sidi Bou Said, czyli „Święty Pan Said ”. Od tamtej pory wzgórze zyskało szczególny status – miejsce święte, pełne spokoju i refleksji, które z czasem przyciągnęło nie tylko wiernych, ale też artystów i marzycieli.
Mauretańscy architekci i kolory natury
Z czasem wioska wokół grobu mistyka zaczęła się rozrastać. Pojawiały się kolejne domy, meczet, wąskie uliczki pnące się w górę i schodzące ku morzu. I choć budowano je z prostych materiałów, wyglądały coraz piękniej. Tak narodził się charakter Sidi Bou Said, który przetrwał do dziś.
Sama idea bieli była banalnie prosta – to wapno! Najlepszy sposób, by odbić palące słońce i utrzymać chłód w środku domu. W świecie bez klimatyzacji to był najtańszy i najskuteczniejszy sposób na przetrwanie tunezyjskiego lata. Białe ściany odbijały światło, tworząc charakterystyczną, oślepiającą poświatę, która dziś kojarzy się z wakacyjnym spokojem, ale kiedyś była po prostu praktycznym rozwiązaniem.
A ten błękit? Nie bez powodu. Po pierwsze – to kolory nieba i morza, czyli wszystkiego, co otacza Sidi Bou Said. Po drugie – od wieków wierzono, że błękit odstrasza złe oko i złe duchy. Dlatego właśnie niebieskie stały się drzwi, okiennice i nawet metalowe zdobienia.
A jeśli już mowa o zdobieniach – wystarczy spojrzeć na drzwi. Kute, misternie zdobione, pełne symboli i geometrycznych wzorów. To ślad po uchodźcach z Andaluzji. Gdy Maurowie musieli uciekać z Hiszpanii, przywieźli ze sobą swoje rzemiosło, tradycję i wyczucie detalu. To oni nadali tutejszym domom charakter – elegancki, a jednocześnie surowy. Dzięki nim Sidi Bou Said stało się miejscem, gdzie prostota spotyka się ze sztuką, a każdy dom wygląda jak małe dzieło architektury.
Wielki mecenas i dekret, który zatrzymał czas
Dzięki andaluzyjskim rzemieślnikom Sidi Bou Said zaczęło wyglądać tak, jak znamy je dziś – proste, ale z duszą. Białe domy, niebieskie drzwi i okiennice, misternie zdobione kraty – wszystko razem tworzyło ten niepowtarzalny klimat. Ale prawdziwy przełom dopiero się zbliżał.
Na początku XX wieku wioska była już eleganckim przedmieściem Tunisu. Przyjeżdżali tu bogaci mieszkańcy stolicy, artyści i ludzie z wyobraźnią. I wtedy pojawił się ktoś, kto zakochał się w tym miejscu – Baron Rodolphe d’Erlanger . Francuski arystokrata, malarz, muzykolog i trochę ekscentryk. Zbudował tu swoją willę, dziś znaną jako pałac Ennejma Ezzahra , oczywiście w klasycznym biało-niebieskim stylu.
Baron był tak zafascynowany harmonią Sidi Bou Said, że postanowił ją chronić. Dzięki jego zaangażowaniu i wsparciu mieszkańców w 1915 roku wprowadzono specjalny dekret – od tej pory nie można było zmieniać stylu i kolorystyki domów. Białe ściany, błękitne detale – żadnych wyjątków.
I całe szczęście! Bo właśnie dzięki temu spacerując dziś po Sidi Bou Said, ma się wrażenie, że czas tu stanął. Wszystko wygląda jak z pocztówki – spokojnie, harmonijnie i tak, że trudno oderwać wzrok.
Co można robić w tym miasteczku
Oprócz oczywiście pięknych widoków, których będzie, aż nadto Sidi Bou Said ma w sobie coś więcej niż tylko „ładne kadry”. W centrum roi się od stoisk z ceramiką, tkaninami i pamiątkami, ale wystarczy zejść z głównej ulicy, żeby odkryć zupełnie inne oblicze miasteczka. Ciche zaułki, pranie na sznurach, zapach świeżego chleba i koty wylegujące się w cieniu białych murów. Część domów wciąż jest zamieszkana, więc między turystami a sklepikami toczy się zwykłe życie – trochę codzienne, trochę wakacyjne.
No i kawiarnie! Nie da się przejść przez Sidi Bou Said, nie zatrzymując się choćby na chwilę przy filiżance kawy albo herbacie z cytryną. Tarasy z widokiem na morze są tu na każdym kroku, ale najbardziej znana jest Café des Délices – miejsce już niemal legendarne. To właśnie tu, przy zachodzie słońca, spotykają się turyści i miejscowi, by po prostu posiedzieć, pogadać i posłuchać muzyki.
Dla podróżnika, pisarza czy fotografa to miejsce idealne. Nie dlatego, że wszystko tu jest perfekcyjne, ale właśnie dlatego, że jest prawdziwe. Sidi Bou Said potrafi zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie – w cichym zaułku czy w skrzypieniu starych drzwi, które otwiera ktoś z miejscowych.
Warto też zajrzeć do małych galerii i warsztatów ukrytych między uliczkami. Jedno z ciekawszych miejsc to D’Art Lella Salha & Des Métiers – galeria rzemiosła, gdzie można zobaczyć artystów przy pracy, kupić coś wyjątkowego, a czasem nawet wziąć udział w warsztatach.
A jeśli macie więcej czasu, idźcie dalej – aż na północno-wschodni kraniec miasteczka. Tam, na skraju klifu, stoi latarnia Sidi Bou Said, jedna z najstarszych w Tunezji, wybudowana w 1840 roku. Prosta, biała, z czarnym pasem pod galerią – niby niepozorna, ale z zasięgiem światła sięgającym 40 kilometrów. Nie dominuje nad panoramą, ale pięknie dopełnia jej charakter.